Szłam sobie ulicą. Na przeciwko mnie szła sobie rodzinka z psem. Pies od razu przykuł moją uwagę, bo był nadzwyczajnie piękny, ale jednocześnie dziwnie się zachowywał - szedł jakiś skulony, jakby mu coś poważnego dolegało. Rodzinka natomiast (mąż, żona, dwie córki wyglądające na jakieś naście i dwadzieścia lat) sprawiała mocno ponure wrażenie - wszyscy wyglądali na osoby straszliwie, śmiertelnie poważne, neznające uśmiechu, śmiechu, beztroskich myśli i wszystko w życiu traktujące przeraźliwie serio. Zagadka dolegliwości psa szybko się wyjaśniła. Jemu po prostu bardzo chciało się kupę i próbował stanąć, ale jego pan mu nie dawał i uparcie ciągnął za sobą na smyczy. W końcu jednak pies nie wytrzymał, zaparł się i postawił na swoim. Stanął twardo w miejscu i ani myślał się ruszyć, zaczął robić swoje. Pan musiał się poddać. Zatrzymał się, a wraz z nim cała rodzinka. I wszyscy zgodnie, w milczeniu wlepili wzrok w odbyt psa. Żebyście widzieli ten ich wzrok! Z jaką nieziemską uwagą, powagą i skupieniem śledzili rozwój wydarzeń! Z jakim napięciem! Atmosfera wokół zrobiła się aż gęsta od oczekiwania na to, co ma za chwilę nastąpić! Zupełnie jakby z tyłka tego psa miała za chwilę wyskoczyć przepowiednia na losy świata, albo jedyna broń mogąca ten świat ocalić przed rychłą, już pędzącą zagładą. Starsza córka wyciągnęła worek na odchody i trzymała go w pogotowiu, gotowa rzucić się czym prędzej po drogocenny artefakt zaraz, natychmiast, jak tylko pojawi się on na świecie, zanim jakieś niecne siły zła zdążą go przechwycić i porwać. Nie wiem, jak to się ostatecznie skończyło, gdyż ich minęłam w tym momencie i niezręcznie mi było zatrzymywać się i dołączać do grona Oczekujących.
Co za oryginały! Ciekawość mnie zżera, co oni wówczas tak naprawdę czuli, co myśleli...
|