Ja jednak nie podzielam aż takich zachwytów, jak tu padały, odnośnie tego wydarzenia, chociaż samej Armii akurat należy się pełne uznanie.
Dla odmiany pozwolę sobie tu ponarzekać długo, ciężko i straszliwie i być Bogusem tego wątku.
Albo raczej może po prostu zwykłym dziadem.
Kompletnie nie mogę pojąć wszystkich Waszych entuzjastycznych wypowiedzi na temat samego klubu. Szok i niedowierzanie, że Wam się podobał. Dla mnie to był koszmar, który zatruł mi całą przyjemność koncertu. O dziwo, jakimś cudem, nie wiem, jak to się stało, ale nigdy wcześniej tam nie byłam. Nie miałam więc do tego miejsca żadnych sentymentów ani nie wiedziałam, czego się spodziewać, choć miałam nadzieję, że skoro to taka legenda, to będzie dobrze. Bolało już od wejścia. Mnie akurat nie ucieszył dziki tłum kłębiący się w środku. Oczywiście super, że Armia cieszy się takim zainteresowaniem, że frekwencja dopisała, ale jeszcze bardziej super by było, gdyby z tej okazji przenieśli koncert do czegoś większego. Kiedyś nie przeszkadzał mi tłum, od paru lat mam jednak mega ciężką alergię na tłok. A tu trafiłam do dusznej, ciasnej, klaustrofobicznej, zatłoczonej nory, gdzie nie sposób było się ruszyć gdziekolwiek bez obijania o ludzi. I pomieszczenie przewidziane na tyle osób powinno mieć wyższy strop, żeby miało się gdzie gromadzić powietrze.
Na bramce mi bilet sprawdzono, ale również bez skanowania kodu. Za to po prostu mi go zabrali i zamiast tego założyli na rękę opaskę tak, jakby to miała być opaska uciskowa, a nie zwykła wejściówka na koncert.
W dodatku moje uszy od początku zostały zaatakowane tym strasznym supportem. Toteż już od wejścia wszystko mnie wręcz fizycznie bolało.
W przerwie między zespołami, dość krótkiej, faktycznie nie najlepiej się gadało, było dość głośno, choć jeszcze nie tragicznie, mogło być znacznie gorzej, o czym przyszło mi się później przekonać.
Też marzyłam o ławeczce, ale nie było się nawet jak do niej dostać. Na szczęście powoli, powoli przesuwałam się na koniec sali i w końcu udało mi się dotrzeć do ściany, a właściwie siatki. Było się o co oprzeć, a w końcu nawet usiadłam, ku swej wielkiej uldze.
Szczególnym elementem wyposażenia tamtejszego wnętrza były kosze na śmieci. Ilekroć ktoś wrzucał tam jakąś butelkę, robił się hurgot jakby tłukło się szkło, może zresztą naprawdę się tłukło. Nie wiedziałam o tych koszach i początkowo kiedy w trakcie koncertu słyszałam ten dźwięk, myślałam, że zaczyna się jakaś pijacka draka. Ponieważ powtarzało się to regularnie (Armio, współczuję Ci takiego nieplanowanego akompaniamentu), a żadnych oznak zamieszania nie było widać, uspokoiłam się nieco, dochodząc słusznie do wniosku, że coś innego musi za tym stać, niż awantura.
Chwalicie nagłośnienie. Hmmm.. nie znam się, możliwe, że faktycznie to nie była wina nagłośnienia, tylko koszmarnej akustyki pomieszczenia - dość, że z tyłu sali dźwięki zlewały się w jeden mętny hałas. Na szczęście mimo tragicznych warunków akustycznych nie sposób było nie usłyszeć, że Armia gra doskonale i jest w znakomitej formie, toteż wielkie brawa dla zespołu. Muzyków jednak nie widziałam, chyba że stanęłam na palcach i wyciągnęłam szyję. Mówicie, że był tam Stasiek? Kurczę, musiał się bardzo zmienić, bo nie rozpoznałam go w żadnej z widzianych na scenie twarzy, chyba, że faktycznie schował się za jakimś słupem.
Oczywiście przemiłą niespodzianką były liczne bisy, piszecie o trzech, ja miałam wrażenie, że były ze 4. No i oczywiście zaskoczenia repertuarowe: Nocny lot!
Nie wierzyłam własnym uszom!
Generalnie nie mam pamięci do set list, ale wydaje mi się, że Adwent też do najczęściej granych nie należy. Mnie bardzo ucieszył w każdym razie i bardzo mi się ten wykon podobał.
Tak więc Armia super - wielkie brawa!
Po koncercie żałowałam, że nie zebraliśmy się wszyscy razem do kupy pod sceną, jak za dawnych lat, żeby jeszcze pogadać i kto wie, może nawet Budzy by dołączył... Z drugiej strony, i tak by się nie dało. Wkrótce potem jak Armia zakończyła swój występ, zaczęło się jakieś wściekłe disco. Niby z muzyką rockową, więc niby fajnie... kiedyś długo marzyła mi się impreza taneczna przy rocku... Ale to tu było potwornie hałaśliwe i agresywne. Ok, ktoś może powiedzieć, że rock jest hałaśliwy i agresywny, więc czego ta głupia baba chce. Tylko dlaczego Armii słuchało się przyjemnie (jak również wielu innych wykonawców w ciągu całego życia) a od tego łeb pękał? Na dokładkę zaatakowało to do spółki z przeraźliwie wściekłymi światłami walącymi po oczach. W rezultacie poczułam się, jakby mi nagle na nagie ciało runął grad wielkości kurzych jaj i walił bez miłosierdzia. Jedyne, o czym marzyłam, to o tym, żeby uciec stamtąd jak najprędzej, a tu niestety trzeba było jeszcze odstać w długiej kolejce do szatni. Im bliżej wyjścia, tym powietrze było gęściejsze i bardziej śmierdzące, dopełniajac męki. Jeszcze cały następny dzień czułam się zatruta atmosferą tej puszki.
Do metra szłam z Bogusami, ale nie miałam nawet siły się odzywać, nie chciałam zresztą psuć im humoru.
Niewiarygodne, że coś takiego, jak po prostu miejsce, może aż tak skutecznie zepsuć radość z dobrego koncertu.
Byłam w wielu kiepskich klubach, ale żaden nie był tak koszmarny, jak ten.
Mam nadzieję, że już nigdy, przenigdy więcej żaden koncert, na którym mi zależy, nie odbędzie się w tej parszywej norze.
Jeśli to coś jest dużo lepsze, niż Potok, to naprawdę nie chcę wiedzieć jak wygląda Potok.