Jako siedemnastoletni rasowi słuchacze muzyki rockowej
postanowiliśmy się udac do "mekki rokendrolowców" czyli na FMR Jarocin 87. Ja , Łysy , Dziambel i Szejen...Dziambla i Szejena nie znałem , bo to byli kumple Łysego..Łysy wcale nie był łysy tylko posiadał fryzurę w stylu punk , odpowiedni ubiór do fryzury oraz atrybuty - gadżety mody punk czyli łańcuch i takie tam inne zabawki
...Szejen był także punkiem ,ale tak bardziej rasowym...Ja i Dziambel to raczej normalnie ubrani , no może na tle tej tzw. normalnej młodzieży troszeczkę żeśmy sie wyróżniali.
Pociąg mieliśmy gdzieś po północy.Żeby dotrzec na dworzec do Katowic, musieliśmy wyjechać ostatnim tramwajem , wiec na dworcu w Katowicach byliśmy trochę po 23. Dworzec w Katowicach o tej porze puściutki , gdzieś tam włóczą sie tzw. "menele" oraz.........milicja....
Stoimy sobie w budynku dworcowym po chwili zjawiają się młodzi ,śliczni i niewyżyci milicjanci i zabierają Łysego i Szejena na dworcowy posterunek ...Dworcowy posterunek staje sie miejscem kaźni dla moich kumpli..Zostają tam dosyć brutalnie pobici....Ze łzami w oczach opuszczają to miejsce... Szybciutko uciekamy na peron....Nadjeżdża pociąg , pakujemy sie do środka....ufff! Na dworzec w Katowicach pociąg przyjeżdża prawie pełny , w środku sam kwiat młodzieży
Jeden dżentelmen biega z nożem
i okrzykiem "Zabic skina skur......na " Jestem lekko zniesmaczony i chyba trochę przestraszony.....Szejen i Łysy jadą do Jarocina głownie na zespół Armia , dla mnie nieznany .."No co ty? nie słyszałeś ? ... No nie mów! przecież oni grają no to..no ..no wiesz co...aha, no tak pewnie że znam! "
Wybraliśmy sie w czterech z dwoma śpiworami . Na miejscu mieliśmy sie spotkać z innymi kolegami Łysego, którzy mieli byc zaopatrzeni w namiot , taki duży żeby każdy mógł się "wykimac". Kolegów od namiotu nie spotkaliśmy....bo wcale ich tam nie było..No to mieliśmy problem.
Pierwszą noc spędzamy w kościele , w którym planowane jest nocne czuwanie...Nocne czuwanie nie dochodzi do skutku , za to kościół pęka w szwach od "noclegowiczów na gapę"
W kościele jest drewniana podłoga, cieplutka , w jakiś tam sposób otulamy się w czterech dwoma śpiworami i szybo zapadamy w głęboki sen....Rankiem budzi nas ksiądz. Opuszczamy kościół i udajemy sie w teren . Nasze tobołki zostawiliśmy na "farze" kościoła , więc rano się tam udajemy bierzemy co bardziej potrzebne rzeczy , zostajemy poczęstowani herbatą i wychodzimy.
Udajemy sie na śniadanie ( worek bułek , 4 litry mleka) a później idziemy na małą scenę....Na małej scenie w amfiteatrze jest fajnie....Na początek jakiś koleś podchodzi do Łysego i informuje go ,że jeden napis na jego pseudoskórze o treści "Sexbomba" jest "nie po linii" ,że to jest kapela skinheadowska i czy chce z tej oto okazji miec nieprzyjemności? Łysy odpowiada że nie i na tym incydent się kończy...Emocje opadają...
Pod małą sceną trwa ostre pogo...Przed wejściem do tańca ostrzy załoganci raczą się specyficznym napojem : woda brzozowa + landrynówka......My to raczej z tyłu przyglądamy się temu wszystkiemu i chłoniemy całą tą atmosferę...ja to cały czas jestem w lekkim szoku...
Po koncercie małoscenowym udajemy się na obiad w okolicach rynku , a właściwie na nim samym ( worek bułek , 4 litry mleka). Na rynku nie ma co za długo przebywać , bo w okolicy kręcą się "łysi" W powietrzu unosi sie atmosfera grozy brrrrr!...Powoli udajemy się w stronę stadionu.
Moi koledzy czekają na koncert Armii , a ja........no cóż jestem potwornie zmęczony i cały czas w szoku....
.
Mamy ze sobą radiomagnetofon firmy "Kasprzak" stereo . Właściciel radiomagnetofonu (Dziambel) rejestruje koncert na taśmach....Ów radiomagnetofon pada łupem złodzieji następnego dnia podczas koncertu w amfiteatrze....Mała drzemka naszej czwórki kosztuje nas utratę naszego sprzętu....
Koncert zespołu Armia obserwuję ze śpiwora , a właściwie nasłuchuję...Ziemia dudni jakby za chwilę miała się rozstąpic i miał nastąpic jakis kataklizm
Kolega Łysy i Szejen radośnie pląsają w Armijnym młynie ...Po koncercie wracają zmęczeni i potargani ale za to szczęśliwi
...bo oni tu przyjechali na Armię!!!
Po koncercie udajemy sie na spoczynek do kościoła , tam zostają nam miejsca tylko w kruchcie. Na granitowej ( lastricowej) posadzce jest zimno. W odruchu czysto egoistycznym nie dzielę się moim śpiworem ( ja nie będe marznąc ,trzeba se było zabrac ze soba spiwór i tyle) , wchodze do niego i zasypiam...Budzimy się rano tzn . budzi nas ksiądz i wyruszamy na miasto.. Herbata na "farze" , śniadanie na rynku ( worek bułek , 4 litry mleka) i ruszamy na koncert do amfiteatru.. Tam podczas odpoczynku ( ...zrobiło sie tak ciepło i błogo...) kradną nam radiomagnetofon...jesteśmy źli.....
...jak cholera!!
Po koncercie udajemy sie na obiad ( worek bułek , 4 litry mleka) , a następnie na dużą scenę....Tam kupujemy sobie ...parówkę grubą na ciepło
chlebek i musztardę i coś do picia. Ten wykwintny posiłek smakuje nam jakby...no nie wiem....jakby...jakby jakieś królewskie danie...uczta dla podniebienia...Po tak wykwintnym posiłku podejmujemy decyzje o zakończeniu imprezy.. Udajemy sie na dworzec , po drodze zostajemy co chwilę okradani ...a to z własnoręcznie wykonanych plakietek a to z jakis drobnych pieniędzy...a mi to nawet buty z nóg chcieli zdjąć
, bo myśleli ,że to glany...a to były zwykłe chińskie trampki koloru czerwonego
Udajemy sie do domu..Ja to w szoku już nie jestem, ale jestem potwornie zmęczony....W domu porządnie odsypiam. Jestem jakby taki trochę dumny z siebie! ...ale mówię ,że więcej to tam chyba nie pojadę.....Na pewno nie pojadę...!!!
Jest rok 1988 wakacje....a ja znowu zmierzam do tzw. "mekki'
ale już bez moich kumpli za to z bratem , starszym bratem...Chociaż mamy namiot , śpiwory , jesteśmy na polu namiotowym, są umywalki i porządne kible...ale to juz nie jest to. Jakoś tak inaczej ,już raczej nic mnie nie dziwi .....i wogóle już nie jestem w szoku...a to chyba niedobrze.
edit:
upsss... wielgachne to zdjęcie....