To zawsze jest emocjonalny bat. Każdy koncert Armii niezależnie od okoliczności - gdy spodziewam się za dużo, dostaję mniej, a czasem jadę tylko z rozpędu i wracam obdarowana. Od pewnego czasu jednak sama już za sobą nie nadążam. Bywa że koncert przepływa przeze mnie jak wino, a w domu przychodzi potężne zmęczenie. Refleksje budzą się parę dni później. Nie mam siły tak długo czekać.
Armia to stan umysłu, a Sosnowiec to miejsce szczególne. 13 lat temu rozpoczęłam tam przygodę z forum, gdzie dzień po koncercie napisałam pierwszy raz, pod wymyślonym naprędce nickiem. To był dzielnicowy dom kultury z krzesłami i fatalnym nagłośnieniem. Tu przyjemny niewielki klub muzyczny pod wysokim kominem. Naprzeciwko cmentarza, gdzie leży moja matka chrzestna, coraz bardziej ode mnie młodsza. Ciociu Wando, oto jestem!
Parking pod linijkę, trawniczki, stoliczki i lany kozelek oraz lemoniada z cytrynami. S.który przyjechał o kulach siada i czeka na zasłużone pyfko, a dla mnie cytrynówka kominówka dla zgłębienia smaku tego miejsca. Siedzę i patrzę zdumiona na schodzących się ludzi, bo nie znam nikogo a tu sami koledzy
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
koszulki robią swoje, pary z dziećmi rozbrajają. Obok statecznego ojca sunie dzieciak z irokezem na pół metra, który nie wytrzyma potem ciśnienia i klapnie. Raptem ktoś ustępuje mi krzesło - do cholery u nas to się jeszcze nie zdarzyło! Staś Budzyński biega tam i z
powrotem z telefonem, z czego wnioskuję że dojechali.
Gdy wchodzimy do środka, malutka niska scena już hipnotyzuje. Zespół pojawia się uśmiechnięty, wokalista też w dobrym humorze. Przysiadam trochę na hulaszczej kanapie, bolą mnie ręce i nogi bo rano smażyłam naleśniki i piekłam ciasto, a jeszcze basen - 10 długości żeby się daremnie doprowadzić do formy. Klub podzielony jest na pół - w tylnej części bar, a z przodu piekarnik który po chwili rozgrzewa się tak że można wstawić biszkopt.
Zagłębiacy w pełnej gotowości, wstydu nie ma. Jest kilku wielkich siwych brodaczy szczęśliwych jak dzieci przy scenie. Armia już leci z szarą wiarą, scena nisko, prawie na wysokości publiki. Energia płynie od razu swobodnie w obu kierunkach. Set identczny jak w zabrzu i dźwięk też w sam raz. Trochę zazdroszczę tym dla których to powrót po latach, więc przeciskam się tu i tam żeby złapać więcej entuzjazmu przez dotyk. Po chwili nie ma czym oddychać, gitary parują i falują, a Tom śmieje się jakby nigdy nic (na koniec przyznaje że ma 62 lata i ledwo już oddycha).
Wreszcie osłabiona wycofuję się na tyły, żeby spokojnie posłuchać Triodante uderzającego w sam środek Snu nocy letniej, a potem Piosenki po nic, brzmiącej czysto. Sosnowiec łyka te excesy cierpliwie, ale front nie odpuszcza i w pewnym momencie widzę gościa w natchnieniu po zdobyciu sceny i zdjętego z niej przez Kristoforesa. Chwilę potem facet jakimś cudem rzuca się w las wyciągniętych rąk, a Tom grozi palcem. Jak to jest, że na każdym koncercie nadchodzi moment domagania się Siekiery? Ktoś wielokrotnie wrzeszczy kochamy was!!! po polsku i nawet po angielsku. 50 - latka obok mnie puszcza się w szalony tan!
Chyba z braku powietrza po drugim bisie uginają mi się nogi i padam na kanapę gdzie S.pije trzecie piwo na mój koszt. Czekam na Aquirre, łypiąc na otwarte z przodu drzwi. A tu niespodzianka - na sam koniec Jestem drzewo jestem ptak!!! Czy nie tego domagał się arasek? Dziękujemy! Dziękujemy! Dziękujemy!
Będę spała do południa i obudzę się jak noworodek! (budzę się przed szóstą zmęczona jak jasna cholera). Tymczasem gdy wychodzimy, widzę że ludzie uśmiechają się do siebie. Kochani moi. Moi kochani.
Wracamy w ciemnościach, długą prostą drogą najeżoną xzerwonymi światłami. Znów jest kwiecień 2011, jutro napiszę swój pierwszy post. Ale najpierw przejadę kilku ochotników na pasach!
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)